Grudzień, czas magii i prezentów. Wyjątkowy prezent.
2018-11-26
Kiedy byłam dzieckiem, a nawet całkiem wyrośniętą już nastolatką, grudzień był dla mnie czasem wyjątkowym. Wbrew kalendarzowi i aurze, moja zima sprowadzała się do tych kilku tygodni. Reszta to już było jedynie oczekiwanie na wiosnę. Czas nieco zmienił moją perspektywę.
Dziś jestem dojrzałą kobietą. Żoną i matką trójki wyrośniętych dzieci. Grudzień nie jest już tak piękny i magiczny. Najczęściej przelatuje przez place, skoncentrowany w zabieganych dniach. Poddenerwowany. Myśli rozbiegane usiłują uporządkować listę zadań i planów by pomiędzy pracę i zwykłe domowe obowiązki wpleść świąteczne porządki, zakupy, przygotowanie prezentów. Magia niespecjalnie odnajduje dla siebie miejsce w takiej atmosferze.Jednak pomimo to, staram się dla moich dzieci ożywić to niepowtarzalne uczcie, które towarzyszyło przygotowaniom do Bożego Narodzenia, gdy sama byłam w ich wieku. Pamiętam rosnącą z dnia na dzień ekscytację. Wrażenie, że dzieją się cuda, że wszystko jest możliwie i nawet zwierzęta będą mówić. Dni pełne oczekiwania. Mroźne kwiaty na szybie, przez którą wypatrywałam pierwszych płatków śniegu (białe święta to nie bajka, kiedyś takie bywały) i pierwszej choinki w oknach na przeciwko.
Codzienne wieczorne odliczanie kolejnych, by w końcu móc ubrać swą własną. Z niepohamowaną radością, sięgałam do wielkiego pudła po choinkowe cuda. Ręcznie malowane bombki z rodzinnego domu mojej mamy. Białe gwiazdeczki plecione przez dziadka w grudniowe popołudnia. Łańcuchy z delikatnej bibułki i oczywiście kolorowe lampki. A później był ogrom frajdy podczas ubierania i efekt WOW, gdy lampki rozbłyskiwały migotliwym światłem odbijając się w szklanych bombkach. To był znak, że Wigilia tuż tuż. Zapach wyszorowanych drewnianych podłóg i świeżo wypranych firan zaczynał przeplatać się z aromatem suszonych grzybów, świątecznej kapusty i piernika. W wigilię od rana panowało zamieszanie. Przygotowanie do wieczerzy były na ostatniej prostej.
Mój czas zwalniał (dziś wiem, że rodziców zaczynał pędzić jak szalony). Oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, gości i prezenty, choć miało coś z “tortury”, to jednak sprawiało, że wieczerza wigilijna była jeszcze bardziej magiczna i wyjątkowa. Biały jak śnieg obrus, ręcznie haftowany jeszcze przez moją babcię, świąteczna porcelana, zapach igliwia i sianko pod obrusem. Wolne miejsce przy stole. Wszyscy piękni, odświętni, uśmiechnięci, życzliwi, szepczący sobie życzenia z błyskiem w oku i opłatkiem w dłoni. A później prezenty. Nigdy nie kazano nam, dzieciakom zebranym przy wigilijnym stole, czekać do końca wieczerzy.
Wystarczyło, że cierpliwe zjedliśmy zupę i już można było zanurkować pod świąteczne drzewko. To były inne czasy niż dziś. Najczęściej prezentów pod choinką nie było wiele. A z tych co były wiele było rękodziełem. Marzenia nie zawsze się spełniały. I nie dlatego że “Mikołaj” miał złą wolę. Ot takie czasy, gdy nawet papier był towarem luksusowym. Np. nigdy nie dostałam wymarzonych drewnianych klocków i zabawkowej kuchenki, których pragnęłam.
Jednak doskonale pamiętam dziką radość, gdy w dużym tajemniczym pudle znalazłam wymarzone wyśnione łyżwy. To był najcudowniejszy prezent, który jest ze mną do dziś. Piękne białe figurówki. Sfatygowane, za małe leżą na strychu, bo nie wyobrażam sobie by się z nimi rozstać. Te wspomnienia są dla mnie na tyle silne, że prezenty bożonarodzeniowe są dla mnie bardzo ważne i staram się by choć część z nich miała w sobie coś wyjątkowego.
Pierwszym gwiazdkowym upominkiem dla Pierworodnego były właśnie drewniane klocki Grimm's. Skrzętnie wyszukane i dzięki życzliwości rodziny mieszkającej w Niemczech przywiezione specjalnie dla nas. Wtedy z prezentu cieszyłam się bardziej ja niż syn, bo on był zwyczajnie za mały. Jednak było warto. Gdy podrósł docenił prezent. Dzięki doskonałej jakości i ponadczasowej formie klocki są z nami prawie osiemnaście lat.
Dostarczały radości wszystkim moim dzieciom i mam gorącą nadzieję, że za jakiś czas znajdą je pod choinką moje wnuki, razem z bagażem ciepłych wspomnień swoich rodziców i dziadków. To one obok kilku pięknych starych bombek, które będąc małą dziewczynką wieszała na choince moja mama, pieczołowicie przechowywanego obrusu mojej babci, której dzieci nigdy nie poznały, są częścią naszej rodzinnej świątecznej tradycji.
Sama z nostalgią wspomina święta swego dzieciństwa. Miały w sobie coś ulotnego co dziś wymyka się z mych rąk. Nie daje się pochwycić. Jednak głęboko wierzę, że moje dzieci nie mają z tym problemu. Dlatego też, od osiemnastu lat, z uporem i determinacją od połowy listopada zaczynam walkę z szarą rzeczywistością o magiczne święta. By dzieciaki z rodzinnego domu wyniosły wspomnienia pachnące cynamonem i czekoladą, ciepłe od trzaskającego na kominku ognia, migoczące, kolorowe, rozbrzmiewające w sercach śmiechem i grudniową muzyką. To ważny składnik rodzinnej magii, która pójdzie z nimi w świat by po cichu czynić małe cuda, gdy przyjdzie czas na ich własne domy i dzieci.
Z tą świadomością, po totalnie zakręconych przygotowaniach siedząc, przy wigilijnym stole, gdy nie bardzo mam już siłę na cokolwiek wiem, że było warto przezwyciężyć zmęczenie i pokusę by odpuścić. Uśmiech na twarzach dzieciaków z apetytem pałaszujących pierniczki i w zgodzie z uśmiechami na twarzach cieszących się podarunkami od Mikołaja jest bezcenny.
Pokaż więcej wpisów z
Listopad 2018